WSTĘP


Powrócimy dziś znów do roku 1987.


To czas, kiedy rodziła się era dźwięku cyfrowego. Na rynku pojawiły się nie tylko pierwsze zewnętrzne przetworniki, ale każda firma chciała mieć w swojej ofercie wzmacniacz z wbudowanym konwerterem cyfrowo-analogowym.


To czas, kiedy parametry wzmacniaczy śrubowano, aby poradziły sobie z nowym, ultra czystym - jak się wtedy wydawało - brzmieniem. Z czasem okazało się, że dźwięk cyfrowy ma również swoje wady. Wtedy jednak cały świat audio był pod jego ogromnym wrażeniem. 


Trzy, wiodące wówczas koncerny japońskie zaprezentowały swoje flagowe wzmacniacze.


O JVC AX-1100 już pisaliśmy TUTAJ Luxman pokazał topową integrę LV-117, a Pioneer model A-91D. I nim się dzisiaj zajmiemy. 


Wszystkie trzy produkty sprzedawane były w bardzo podobnych cenach. JVC AX-1100 i Pioneer A-91D kosztowały w ówczesnym RFN równe 2500 DM. Luxman był o 100 DM tańszy. Jednak w komplecie z preampem gramofonowym kosztował 3200 DM (oba pozostałe wzmacniacze dawały możliwość podłączenia gramofonu bez dodatkowych dopłat). 


O tym jak sprawował się Luxman LV-117, podczas jednego z naszych spotkań, przeczytacie TUTAJ


Pioneer A-91D trafił do nas po odświeżeniu. Przywieziony wraz z upgradowanym odtwarzaczem Pioneer PD-9300 (PD-71) przez Piotra Piaseckiego.  Bardzo dziękujemy za możliwość odsłuchu. 


Musze przyznać, że wzmacniacz robi ogromne wrażenie,. Jest bardzo duży, ciężki i wygląda dostojnie. Fortepianowy lakier i drewniane boki dają wrażenie obcowania z urządzeniem bardzo wysokiej jakości. 


Jak ocenimy jego brzmienie, przekonacie się w dalszej części recenzji. 


W tym miejscu następuje zwykle szczegółowy opis tego, co można znaleźć na panelu czołowym i jakie mamy możliwości połączeń. Tym razem zrobimy wyjątek. Do recenzji załączamy szczegółowe zdjęcia, na których każdy z Was będzie mógł to ocenić samodzielnie. 


Do Pioneera A-91D podłączyliśmy kolumny Resonus Studio, a jako źródło służył - wspomniany wyżej - modyfikowany odtwarzacz Pioneera PD-9300 (PD-71). 


To bardzo ciekawy model, jeden z najlepiej sprzedających się w historii firmy. PD-9300 należy de facto do topowej serii PD-7x. Na rynku brytyjskim i amerykańskim sprzedawany był jako PD-71. 


Oparty na 18-bitowym przetworniku PCM-58, w selekcjonowanej wersji K - jak wszystkie inne odtwarzacze Pioneera z tej serii (z PD-75 na czele) - jest dosyć trudny w upgrade. Na rynku jest wiele zepsutych brzmieniowo egzemplarzy.


Piotr Piasecki długo nad nim pracował. Wyszedł nie tylko bardzo ciekawy efekt wizualny. Odtwarzacz okazał się być bardzo dobrej jakości źródłem. 



BRZMIENIE


Zaczęliśmy tradycyjnie - od płyty The Moody Blues. Pierwszy aspekt, na który zwróciliśmy uwagę, to niesamowita spójność przekazu. Średnica i góra były znakomicie ze sobą zszyte, a niskie tony dopełniały całości. Głos wokalisty unosił się w przestrzeni. Każdy instrument miał swoje miejsce. 


Nagranie Time ze słynnego albumu Pink Floyd - Dark Side of The Moon - przywitało nas bardzo przyjemnym dźwiękiem zegarów. Nie było żadnego przerysowania, można było je z łatwością policzyć. Ani głos wokalisty, ani gitara, w drugiej części utworu, nie dominowały nad całością przekazu. 


Podobnie California Manfred Mann's Earth Band, z albumu Watch. Bardzo spójny dźwięk. Słychać było niemal każde muśnięcie struny. Kiedy nagranie nabrało tempa nic się ze sobą nie zlewało. Swoją drogą, bardzo dobrze zrobiony remaster. 


Chuck Mangione zabrzmiał z niesamowitym wykopem. Bębny i sekcja dęta brzmiały niemal jak na koncercie. Do tego ten głos wokalisty i dźwięk gitary... Brawo!


Na koniec rockowej części odsłuchu wrzuciliśmy do odtwarzacza płytę Brothers in Arms - Dire Straits i słynną kompozycję Ride Across The River. Urzekła nas atmosfera. Opowieść Knopflera brzmiała bardzo realistycznie. Fantastyczna, bardzo szczegółowa średnica, która nie dominowała nad całością przekazu i stopa uderzająca z odpowiednią siłą. 


Uwielbiam głos Sarah Brightman. Schiller zaprosił ją do udziału w nagraniu płyty Leben (2003) i w ten sposób powstał utwór The Smile. Bardzo dużo się działo w tym nagraniu. Instrumenty otaczały nas zewsząd. Scena muzyczna sięgała daleko poza kolumny: wszerz i w głąb, oraz z tyłu - za nasze głowy. Dźwięk nabrał ogromnego rozmachu, zachowując jednocześnie muzykalność i barwę. 


Głos Dietera Meiera na płycie Toy był nieco zachrypnięty. Limbo zaskoczyło nas rytmem i wybrzmieniami. To nie był typowy automat perkusyjny. Dźwięk nie był jednostajny, choć powtarzały się kolejne sekwencje. Bardzo szczegółowa średnica. Ma wielu systemach to nagranie wydaje się nudne. 


Podobnie Jean Michel Jarre i jego Aero. Automat perkusyjny uderzający ze zmienną siłą. Średnica bardzo szczegółowa i piękna, idealnie czysta góra pasma. Dźwięk rozciągał się na boki i daleko poza kolumny. 


Wreszcie na koniec opowieść Giorgio Morodera, z albumu Random Access Memories zespołu Daft Punk. Bardzo duża czytelność przekazu. Głos Morodera brzmiał dokładnie tak, jak powinien. Wibrująca sekcja rytmiczna znakomicie uzupełniała tę frapującą opowieść. Kawał pięknej historii muzyki. O dokonaniach Morodera moglibyśmy długo opowiadać. 



PODSUMOWANIE


Wzmacniacz Pioneer A-91D ocenialiśmy wyłącznie w stworzonej na użytek recenzji konfiguracji. Z odtwarzaczem PD-9300 i kolumnami Resonus. Szkoda, że nie było czasu na ocenę wbudowanego przetwornika. 


A-91D wpisuje się w filozofię brzmienia Pioneera z tamtych lat. Jest to urządzenie neutralne i dość przezroczyste. Podobnie brzmi posiadany przeze mnie odtwarzacz PD-75. 


Wielkie brawa dla Piotra Piaseckiego za udany upgrade. Chcielibyśmy jeszcze raz ocenić ten egzemplarz PD-9300 w bardziej zaawansowanej konfiguracji. 


Ceny A-91D nie są niskie, ale dla pasjonata marki jest to prawdziwy must-have. Tym bardziej, że mało jest tak brzmiących wzmacniaczy Pioneera. 


Jesteśmy pewni, że gdyby Resonusy zastąpić kolumnami Dynaudio, wzmacniacz zagrałby bardzo przyjemnym dla ucha, zaokrąglonym brzmieniem, z piękną barwą. 


A-91D kapitalnie pokazuje różnice w realizacji płyt. 


Czy zagości kiedyś u nas na stałe? Kto wie. 

COPYRIGHT BY OAZA DŹWIĘKU 2024

TRANSLATE