WSTĘP


Denon słynie z solidności i jakości wykonania swoich konstrukcji. Firma od wielu lat konsekwentnie realizuje swój pomysł na dźwięk. Inżynierowie Denona bardzo restrykcyjnie traktują wszystkie użyte komponenty, które mają zapewnić czysty, nieomal „studyjnej” jakości dźwięk.


Niedawno minęło 20 lat od wprowadzenia na rynek modelu PMA-2000R – konstrukcji klasy PREMIUM, umieszczonej w katalogu tuż przed prestiżową serią "S".


Wzmacniacz świetnie wpisuje się w firmową definicję dźwięku. W jakimś sensie można powiedzieć, że produkowany jest do dzisiaj. Kolejne modele o oznaczeniach 2000AE, 2010AE czy 2020AE są bowiem konstrukcyjnie na nim oparte. 



EKSPLOATACJA


Denon PMA2000R już na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie bardzo solidnego i świetnie wykonanego wzmacniacza. Jego ogromne gabaryty i waga – równe 20kg – dają o sobie znać podczas przenoszenia z miejsca na miejsce. Egzemplarz, który otrzymaliśmy do testów dzięki uprzejmości Mariusza Blaka – właściciela komisu ze sprzętem audio w Myślenicach, był w kolorze złotym. Znakomicie pasującym do jego designu.


Na płycie czołowej znajdziemy niezbędne minimum regulatorów, jakie powinien posiadać współczesny wzmacniacz zintegrowany.


Uwagę zwraca duży napis UHC MOS, a pod spodem HIGH CURRENT MOS. Jest to opis zastosowanych przez Denona technologii. W broszurach reklamowych inżynierowie chwalą się rozwiązaniem problemu odpowiedniego napędzenia kolumn o niskiej impedancji i stworzeniem wzmacniacza o dużej mocy, który jednocześnie brzmi delikatnie i naturalnie. Z drugiej strony, doskonale radzi sobie ze zmiennymi poziomami natężenia dźwięku, oferując dużą przestrzenność brzmienia. Oczywiście potrzebny jest do tego przede wszystkim odpowiedni zasilacz. Podwójny transformator w Denonie ma nazwę LC czyli Leakage Cancelling. Technologia ta pozwala na eliminację pola magnetycznego, które jest źródłem szumu wewnątrz wzmacniacza.


Obok regulatorów tonów wysokich i niskich znajdziemy przycisk SOURCE DIRECT - skracający ścieżkę sygnału, duży potencjometr głośności, oraz potencjometry do wyboru wejść i wyjść wzmacniacza. Jest także – co oczywiste – przycisk POWER i czujnik zdalnego sterowania.


Uwagę zwraca brak przycisku LOUDNESS. Jak widać firma postawiła na jak najbardziej liniowy przekaz.


A swoją drogą, czy w elektronice tej klasy powinien w ogóle być kontur? Naszym zdaniem nie.


Na panelu tylnym również znajdziemy niezbędne minimum, czyli standardowy komplet wejść: gramofon (PHONO) wraz z uziemieniem i przełącznikiem rodzaju wkładki, CD, TUNER, wyjście uniwersalne i na dvd (AUX/DVD) oraz dwie pętle magnetofonowe. Dalej są bardzo dobre jakościowo, akceptujące banany wyjścia głośnikowe, gniazda sieciowe do podłączenia dodatkowych urządzeń, oraz wejście na kabel prądowy w standardzie IEC.


Byliśmy ciekawi jak ten kolos, prawie dwukrotnie cięższy od naszego Krella, sprawdzi się w oazowym systemie. Denona podłączyliśmy do naszego wzorcowego odtwarzacza czyli Krella KAV-280CD za pomocą kabla RCA Furutech FA-220. Kolumny Studio 16 Hertz Canto Grand Signature Plus wpięliśmy używając okablowania van den Hul The Wind Hybrid mkII.



BRZMIENIE


Jako pierwsza wylądowała w odtwarzaczu płyta brytyjskiej grupy The Moody Blues – Days Of Future Passed (REM. DERAM 1997). Album z 1967 roku stanowi elementarz rocka progresywnego. Nagrany wraz z Londyńską Orkiestrą Festiwalową pod dyrekcją Petera Knighta, opowiada o jednym dniu z życia człowieka. Wybraliśmy utwór numer 3 zatytułowany The Morning.


Od początku było słychać lekko przesuniętą równowagę tonalną w stronę wyższej średnicy. W trakcie pozostałej części odsłuchu okaże się to cechą wyróżniającą wzmacniacz Denona.


W porównaniu do naszego systemu odniesienia (Krell KAV280CD + Krell KAV300i) brakowało nam trochę wybrzmień i muzycznego planktonu. Przyzwyczajeni jesteśmy do prezentacji o jednoznacznie cieplejszej barwie. Scena rozciągała się dość szeroko, ale jedynie na linii kolumn. Dźwięk nie uciekał do tyłu, ani w głąb. Oczywiście taki dość jasny sposób prezentacji może się podobać. Nie negujemy tego, ale to nie był nasz dźwięk.


Trzecia dyskograficzna płyta King Crimson – Lizard nie należy do albumów łatwych. Jednocześnie potrafią nakładać się na siebie dźwięki kilku instrumentów, różniących się nieznacznie poziomem głośności a do tego dołącza głos Jona Andersona (tutaj gościnnie) i chór. Bardzo trudny materiał pokazujący miejsce w szeregu wielu systemom.


Znowu dał znać o sobie przełom środka i góry. Prezentacja była krzykliwa, jazgocząca, z bardzo słabą mikro dynamiką która w tym fragmencie jest akurat istotna. Wzmacniacz słabo radził sobie z różnicami poziomu głośności. Fragmenty ciche były zbyt ciche, a te głośniejsze powodowały niczym niepohamowaną chęć ściszenia prezentacji. Nagranie tytułowe trwa ponad 20 minut. My wytrzymaliśmy niespełna połowę. Korzystaliśmy z remasterowanego wydania CD z okazji 30 rocznicy ukazania się płyty (Virgin 2000).


James Guthrie, to były producent zespołu Pink Floyd. W 2011 roku ukazała się cała seria najważniejszych albumów grupy, remasterowanych przez Guthriego. Przenieśliśmy się w czasie do roku 1973 kiedy pojawiła się płyta stanowiąca kamień milowy w muzyce: Dark Side of The Moon – album kultowy, który większość z Was zna na pamięć. Utwór numer 4 zatytułowany jest Time…


Zaczęło się w miarę poprawnie od tykania zegarów jednak ich odgłosy wprawiły nas w lekkie zakłopotanie. To był jednostajny, pozbawiony szczegółów dźwięk. Ciężko było rozróżnić ile tych zegarów jest i jakiego typu są to zegary. To, co nastąpiło potem było jednak jeszcze gorsze. Suchy, piskliwy dźwięk pozbawiony ciepła i polotu, z wyeksponowaną średnicą. Podobnie z bębenkami, które rozpoczynają specyficzną zmianę nastroju. Były monotonne i jednostajne. Powinny być rozmieszczone w przestrzeni. Bas jednostajnie dudnił, dając poczucie obcowania z bardzo słabą realizacją (co oczywiście nie jest prawdą). Przyzwyczajeni byliśmy do dość zróżnicowanego, szczegółowego i ciepłego dźwięku jaki oferuje komplet Krella.


Mieliśmy nadzieję, że sytuacja się zmieni wraz z najnowszą płytą szwajcarskiej grupy Yello – pionierów elektronicznej awangardy. I faktycznie. Limbo, z płyty Toy (Polydor 2016), zabrzmiało zdecydowanie lepiej. Co prawda, perkusji brakowało rytmu, a wokal był trochę przerysowany, ale grało to zdecydowanie lepiej, niż w przypadku wszystkich poprzednich nagrań. Nawet pojawiła się pewna szczegółowość w górnych rejestrach, co wzbudziło nasze zaciekawienie i z niecierpliwością oczekiwaliśmy albumu Vangelisa.


Płyta Direct to jedNA z najlepiej zrealizowanych płyt Vangelisa. W wersji CD i na winylu brzmi równie dobrze. Wydała ją firma Arista w 1988 roku. Wybraliśmy nietypowo: ostatnie nagranie, zatytułowane Intergalactic Radio Station. Z pozoru mało wymagające, jednak po pierwsze zejście basu, a po drugie kilka nagle pojawiających się efektów robi różnicę. Na PMA-2000R - o dziwo - zejścia basu nie było słychać aż tak dobitnie. Przez większość czasu nagranie snuło się leniwie po pokoju. Niestety, efekt w wysokich tonach po niespełna półtorej minuty tak mocno podrażnił nasze uszy, że zdecydowaliśmy się na inną płytę.


Kolejna pozycja z naszej oazowej kolekcji to I find you very attractive – album brytyjskiej jazzowo-popowej grupy Touch nad Go (V2, 1999 UK) i chyba najpopularniejsze nagranie: Straight to… Number One. Wykorzystywane w kilku serialach i filmach. Pojawia się na nim dość charakterystyczny dźwięk trąbki. Na niektórych systemach bywa mocno przerysowany. Niestety na Denonie PMA-2000R było podobnie. Dała o sobie znać tendencja do grania przełomem środka i góry. Równocześnie, reszta prezentacji brzmiała mniej wyraźnie, a uderzenia w perkusję znów sprawiały wrażenie monotonnego dudnienia.


Jako następną płytę wybraliśmy album doskonale znany Wam wszystkim: Brothers in Arms zespołu Dire Straits, w wersji wydanej przez firmę Vertigo w 1996 roku, remasterowanej modną wówczas technologią SBM (Super Bit Mapping), autorstwa firmy Sony.


Utwór, który obaj bardzo lubimy to Ride across the river. Niestety znów było mdło i bez wyrazu. Perkusja grała sobie, a reszta instrumentów sobie. Co ciekawe, nie było słychać przesterowanego przełomu środka i góry. Było to jednak spowodowane specyfiką tego nagrania. Podobnie jak w przypadku Vangelisa, posklejany dźwięk snuł się dość leniwie po pokoju i właściwie tyle można o nim powiedzieć.


Wreszcie na koniec fragment płyty Aero Jean Michela Jarre’a, czyli takiej dość nietypowej składanki zawierającej nagrania premierowe. Kompozycja tytułowa – Aero (Warner Music France, 2004) znajduje się na naszym oazowym samplerze, więc wykorzystujemy ją niemal przy każdym odsłuchu.


Prezentacja rozpoczęła się od dość poprawnego efektu stereo, ale niestety potem było już tylko gorzej. Perkusja sprawiała wrażenie taniego automatu, który po prostu jednostajnie wydobywał rytm. Brzmienie syntezatora było mocno przesunięte w górę, a powinien brzmieć niemal jak fortepian. Muzyczny plankton umknął na trzeci, a nawet czwarty plan. Na pierwszym był syntezator który zdominował całą prezentację. Potem jednostajna perkusja. Była to jedna z najgorszych prezentacji tego nagrania jaką słyszeliśmy dotąd.



PODSUMOWANIE


W naszym systemie Denon PMA-2000R okazał się typowym przedstawicielem swojej marki. Pewna tendencja do faworyzowania wyższej średnicy i scena rozciągnięta na wysokości kolumn, to znak firmowy nowszych wzmacniaczy Denona.


W przypadku tego urządzenia trudno mówić o lokalizacji pozornych źródeł dźwięku. Trochę zdziwiła nas stosunkowo słaba mikro dynamika. Trzeci i czwarty plan były mało czytelne, a chwilami jakby nieobecne. Do tego dołożyły się problemy z rozdzielczością.


Zmiana wzmacniacza na naszego oazowego Krella KAV-300i (wersja mkII – 1999 rok, po wymianie kondensatorów przez specjalistyczny serwis Krella) spowodowała, że dźwięk zmienił się w sposób znaczący. Poprawiło się dosłownie wszystko: od sceny, przez rozdzielczość, aż po jakość basu. Nagle muzyka zyskała barwę i charakter. Niemal każda prezentacja zaczęła nas wciągać na nowo. 


Byliśmy wyraźnie zmęczeni tym, co zaoferował Denon. 


Ale PMA-2000R ma też zalety, o których musimy napisać. Pierwsza z nich, to jakość wykonania. Solidny, ciężki i świetnie zbudowany (pełne dual mono). Nasz egzemplarz był w dostojnym, szampańskim kolorze i posiadał pilota. Z tym zresztą wiąże się jeden, mały minus: sterowanie głośności z pilota odbywa się skokami a skoki są nieregularne.


Do plusów dołożyć trzeba jeszcze przemyślane, akceptujące banany gniazda głośnikowe, tryb SOURCE DIRECT odcinający wszystkie potencjometry podczas odsłuchu i brak podbicia w postaci konturu (LOUDNESS). Oznacza to, że wzmacniacz został zaprojektowany jako urządzenie przetwarzające sygnał liniowo. Dodatkową jego zaletą jest dobrej jakości wejście słuchawkowe. Z powodzeniem można podpiąć niezłej jakości nauszniki.


Denon PMA-2000R, mimo że należy do klasy PREMIUM, nie był nigdy szczytowym modelem. W katalogach umieszczano go tuż przed serią „S” i w naszej ocenie do tej serii sporo mu brakuje. Trzeba przyznać, że firma jest dość konsekwentna i z uporem realizuje tę samą koncepcję budowy wzmacniaczy, wprowadzając jedynie kosmetyczne zmiany.


Jesteśmy więcej niż pewni, że znajdą się wśród Was tacy, którym Denon PMA-2000R przypadnie do gustu. My porównywaliśmy jedynie w naszym oazowym systemie, w którym Denon kompletnie się nie sprawdził.


W innych zestawieniach może być zupełnie inaczej.





Denon PMA-2000R - najważniejsze parametry:


Moc:  2x 80 watt (8ohmów, 20Hz-20kHz, 0,7% THD)

2x 160 watt (4ohmy, 20Hz-20kHz, 0,7% THD)


Dynamika:  PHONO - 91dB (MM) 76dB (MC)

CD, TUNER, DVD/AUX - 110dB

Pasmo przenoszenia przedwzmacniacza gramofonowego:  20Hz-20kHz (+-0,3dB) dla MM i MC


Zniekształcenia harmoniczne: 0,07%


Masa:  20kg


Pobór z sieci:  310 W

COPYRIGHT BY OAZA DŹWIĘKU 2024

TRANSLATE