WSTĘP

Niedawno testowaliśmy bardzo rozbudowanego i znakomicie brzmiącego Marantza PM-95.

Marantz PM-75, to oferta z tego samego katalogu, dla nieco mniej wymagających audiofilów.

Nie lubię tego słowa. Wolę "miłośników dobrego dźwięku". Sam się do nich zaliczam. Choć przede wszystkim jestem melomanem: pasjonatem muzyki. Potem dopiero brzmienia.

Druga połowa lat 80-tych , to - jak już o tym wielokrotnie pisałem - czas rewolucji cyfrowej. Pierwsze zewnętrzne przetworniki cyfrowe, cyfrowa rejestracja w studio i nowe formaty cyfrowe.

Przede wszystkim DASH, który umożliwiał cyfrową rejestrację wielościeżkową w studio. Także DAT - format przeznaczony raczej dla ambitnych konsumentów, niż dla profesjonalistów. Chętnie używały go także rozgłośnie radiowe. Na rynku konsumenckim gwałtowny wzrost popytu na urządzenia DAT nastąpił po 1992 roku. Wtedy wprowadzono SCMS i zamknięto spór z RIAA.

Wreszcie płyta kompaktowa. Coraz więcej tytułów, coraz lepiej nagranych. Niestety, w Polsce schyłku komunizmu wciąż medium bardzo drogie.

Dlatego moda na wzmacniacze z przetwornikami nie dziwi. Od 1986 roku wyprodukowano ich mnóstwo. Miała je w swojej ofercie niemal każda licząca się firma. Nie tylko japońska.


A te najbardziej znane to: Technics SU-V90D, Pioneer A-91D (TUTAJ znajdziecie recenzję), JVC AX-Z911, Luxman LV-117, Kenwood KA-3300D i Grundig A-9009. Mniej zamożnym audiofilom Luxman oferował tańszy model LV-113- także z przetwornikiem cyfrowo analogowym. Marantz miał swojego flagowca PM-95 (TUTAJ jego recenzja), a podobną rolę jak LV-113 powierzono recenzowanemu dzisiaj PM-75.

BRZMIENIE

Nie będę się rozpisywał na temat budowy i parametrów PM-75. Wszystkie dane bez problemu znajdziecie w sieci. Jest także pełna specyfikacja przetwornika. Napiszę tylko, że na pokładzie Marantza pracuje owiany legendą TDA-1541 w wersji zwykłej (inaczej niż w PM-95).

Podłączyliśmy na początek orientacyjnie wzmacniacz, aby określić jego brzmienie i dobrać resztę toru. Okazał się być bardzo miękki, a przez to piekielnie muzykalny. Kolumny musiały więc być mocno rozjaśnione. Nasz wybór padł na stare Revoxy BR-530. Podobnie zachowywał się kilka lat temu Roksan Kandy KA-1 mkIII (TUTAJ jego recenzja). Kolumny Revox BR-530, to model wyżej od BR-430, którymi wówczas dysponowaliśmy. Jako źródło wpięliśmy Marantza CD-17KI.

W odtwarzaczu zagościł nasz standardowy zestaw płyt:

The Moody Blues – Days of future passed (remastered, DERAM 1997) – utwór numer 3: The Morning

King Crimson – Lizard (30-th Anniversary Edition, Virgin 2000) – nagranie tytułowe

Pink Floyd – The Dark Side of The Moon (James Guthrie remastered digipack. Experienz, 2011), kompozycja Time

Yello – Toy (Polydor 2016) – utwór numer 2: Limbo

Touch nad Go – I find you very attractive (V2 1999, UK) –utwór nr 9: Straight to… Number One

Dire Straits – Brothers in Arms (hybrid SACD, Mercury 2005) nagranie nr 6: Ride Across The River

Jean Michel Jarre – Aero (Warner Music France 2004) - kompozycja tytułowa

I dodatkowo:

Schiller - Leben (Universal Music 2003) - The Smile (duet z Sarah Brightman)

John Zorn - The Gift (Tzadik 2001) - Train to Thiensan (4).

Zasiedliśmy wygodnie w fotelach i zaczęliśmy dzielić się uwagami na temat dźwięku. Od początku wydawało nam się, że uzyskaliśmy pewien brzmieniowy kompromis. Z kolumnami Studio 16 Hertz Minas Anor dźwięk był jeszcze bardziej miękki i pozbawiony szczegółów. Góra wycofana I problemy z kontrolą basu. Quadrale zagrały sucho i sterylnie. Revoxy były gdzieś pomiędzy nimi.

Górne zakresy pasma były bardzo dobrze słyszalne. W porównaniu do PM-95 odczuwaliśmy jednak pewne niedostatki. Nie były tak szczegółowe i detaliczne. Zegary na nagraniu Time (Pink Floyd - Dark Side Of The Moon) nie sprawiały wrażenia jakby stały tuż obok nas. Nie błyszczały, nie miały tej namacalności. Umknęła gdzieś cała atmosfera obecna na płycie The Moody Blues. Podobnie przy nagraniu Dire Straits. Nie mieliśmy wątpliwości, że jest to wzmacniacz niższej klasy. Touch and Go nie zaskoczył nas brzmieniem saksofonu, który operuje na pograniczu środka i góry. Nie był tak wyraźny. Niedostatki rozdzielczości najbardziej słychać było jednak na słynnym "tramwaju" (który w rzeczywistości jest pociągiem ;-)) w nagraniu Johna Zorna. Tam dzieje się bardzo dużo. Dżungla powinna wciągać i otaczać zewsząd. Tymczasem te wszystkie efekty gdzieś nam umknęły,.

Średnica była o pół kroku w tył (w porównaniu do PM-95). Najbardziej było to słychać na nagraniu Schillera. Głos Sarah Brightman nie robił wrażenia. Był jakby wycofany. Yello zabrzmiało jak na tanim, budżetowym wzmacniaczu. Bas i mało namacalny wokal Dietera Meiera. Odbiło się to także na fragmentach płyt Dire Straits i The Moody Blues. Mało szczegółowa, wycofana średnica zdominowała resztę prezentacji.

Przestrzeń była w miarę poprawna. Prezentacje rozciągały się wszerz i daleko z tyłu, za naszymi głowami. Brak było jednak pozycjonowania góra-dół (specjalnie po to włączyliśmy fragmenty płyty Yello - The Eye). Dźwięk nie uciekał do przodu, nie było słychać muzyki przed słuchaczem. Mimo wszystko lokalizację pozornych źródeł dźwięku oceniamy prawidłowo.

Inaczej było z mikro dynamiką. Głos Jona Andersona (gościnnie na płycie King Crimson - Lizard) zlewał się z fragmentami fortepianu, a chór ginął w tle. Zlewały się też poszczególne plany muzyczne. Prawdopodobnie miało to związek ze słabą szczegółowością i wyciętym środkiem pasma. Zabrakło klarownego podziału. Zróżnicowania. Poszczególne poziomy głośności tworzyły jedną całość. Taką swoistą plamę dźwiękową.

Pamiętajcie jednak, że te wszystkie oceny dotyczą porównania Marantza PM-75 vs 3x droższy szczytowy model PM-95 (TUTAJ jego recenzja).

Bas był dość mocny. Obfity, ale mało kontrolowany. Schodząc nisko potrafił urwać się ze smyczy. Trochę jak ze starego gramofonu z wkładką Shure M-44MB. W połączeniu z wycofaną średnicą i problemami z rozdzielczością dawało to prezentację w kształcie litery V, którą tak często ustawiają posiadacze korektorów graficznych. Uderzenie w perkusję na płycie Jarre nie robiło żadnego wrażenia. Z kolei na nagraniu Yello bas zdominował przekaz.

Wykorzystanie przetwornika niczego nie poprawiło. Mieliśmy wrażenie, że pogłębiło problemy z rozdzielczością.

Nasz egzemplarz przeszedł dokładny serwis.

PODSUMOWANIE

Zarówno droższy model PM-95, jak i Roksan Kandy KA-1 mkIII (TUTAJ i TUTAJ recenzje) są naszym zdaniem o wiele lepszymi wzmacniaczami. Roksana można kupić tylko nieco drożej od PM-75. Marantz PM-95 nadal trzyma swoją wartość.

Z kolumnami Revoxa prezentacje były ciekawsze i bardziej wciągające. Nie było wycofanej średnicy, rozlanego basu i problemów ze szczegółowością. Nie było dźwięku typowo "korektorowego".

A przecież jest jeszcze Grundig FineArts A-9009 (także konstrukcja Marantza) i Luxman LV-117. Również miękko grające wzmacniacze z przetwornikami cyfrowo-analogowymi. Oba reprezentują - naszym zdaniem - wyższą jakość dźwięku.

Te porównania są o tyle ważne, że na temat Marantza PM-75 na polskich forach internetowych pisze się peany pochwalne. Brylują w tym mniej doświadczeni użytkownicy. Czas, aby ktoś napisał kilka słów prawdy o tej dość przeciętnej konstrukcji (nawet jak na swoją cenę).

Osobiście bardzo cenię późniejszą serię PREMIUM. Zwłaszcza modele PM-14, PM-14 mkII KI i PM-15. Ze źródeł najbardziej lubię CD-14 i CD-17KI (choć są lepsze konstrukcje).

Mam nadzieję, że któryś z tych modeli trafi w końcu do recenzji.

Ekipa Oazy Dźwięku

COPYRIGHT BY OAZA DŹWIĘKU 2024

TRANSLATE